niedziela, 10 lipca 2011

No Rest For The Wicked

A więc dobrze, powoli, spokojnie, bo zaczynam raz jeszcze od początku. Opublikowałam tu napisane wcześniej części opowiadania, ażeby mieć je zawsze pod ręką, gdyż mogą się kiedyś przydać, ale doszłam do wniosku, że całość zacznę pisać od nowa. Za dużo czasu zajęłoby mi cofanie się o ponad rok wstecz, więc zacznę od zimy bieżącego roku, dojdę do aktualnego momentu, a potem uzupełnię powstałą dziurę. Tak, to chyba jest najbardziej rozsądne rozwiązanie.
Ymm, a tak w ogóle, to w związku z tym, co pisałam tutaj ( plus jedynym sensownych i przemawiającym do mnie komentarzem, który się tam niedawno znalazł ) oraz poważną konwersacją z Panią Biedronką na moim kurwa polu doszłam do wniosku, że będę walczyć. O siebie, o to kim byłam i być powinnam, o to, by zmienić coś w swoim życiu i odzyskać choć część osób, które naprawdę gdzieś tam w środku swojego zdychającego serca kocham. I po to jest właśnie to opowiadanie. Żebym mogła wszystko sobie przemyśleć, przeanalizować. Zastanowić się nad tym, co robiłam i co robię, żeby dowiedzieć się dlaczego jest tak, a nie inaczej, zrozumieć o co mi tak właściwie chodzi i w jaki sposób mogę to osiągnąć.
Bo przepraszam bardzo - czy ktoś kiedykolwiek widział, żeby bocian się poddał ?
Może i nie będzie dobrze, nieważne. Liczy się to, że przejmuję kontrolę nad swoim życiem, raz jeszcze. Nie będę robić z siebie ofiary, będę walczyć do końca, bez względu na wynik i konsekwencje. Trudno. Taka już chyba jestem, deal with it.
Potrzebuję ciszy, spokoju, pustej kartki, ołówka, swojego miejsca, wyłączonego telefonu, samotności, kakaa i muzyki.

Byle do przodu.

czwartek, 7 lipca 2011

3. Back On The Road Again

      Bez względu na wszystko człowiek jest silną istotą. Kiedy się uprze potrafi postawić na swoim. Kiedy się postara potrafi zrealizować to, co zaplanował. Wystarczy odrobina wysiłku. I naprawdę nie jest tu potrzebna niczyja pomoc. Trzeba tylko mieć do wszystkiego odpowiednie podejście. Należy wszystko sobie dokładnie przemyśleć i poukładać w głowie, następnie wymyślić plan działania i dokładnie go przestudiować, a dopiero potem jak tylko najlepiej się da wcielać go w życie. I po co komu potrzebny drugi człowiek? Ludzie potrafią tylko krzywdzić swoich bliskich, a nawet samych siebie, więc najlepiej byłoby po prostu trzymać się od nich z daleka. Po co zbliżać się do ognia, kiedy wie się, że parzy? Głupota, czyż nie? Tak właśnie pojmowała to wszystko Mirabela. Nie ma się czemu dziwić. W ciągu ostatnich kilku miesięcy doświadczyła więcej niż przez resztę swojego życia i niestety doświadczenia te nie należały do najprzyjemniejszych. Ale nie, nie zamartwiała się tym. Każdy ma w swoim życiu gorszy okres, prawda? Gdyby było zbyt dobrze obcowanie na ziemi nie miałoby w ogóle sensu. Przecież po to tu jesteśmy - by uczyć się radzić sobie i w dobrych i w złych czasach. Uczyć się człowieczeństwa. Ale... czym tak naprawdę dzisiaj te człowieczeństwo jest? I kto w tym wszystkim jest tym złym? Osoby, które bezwzględnie krzywdzą innych dla własnego szczęścia, czy osoby skrzywdzone, które w swoim cichym cierpieniu powoli oddalają się od całego swojego otoczenia i zamykają gdzieś głęboko na świat? A może nikt nie jest tak naprawdę zły i pojęcie czarnego charakteru jest bardzo względne i zależne od wielu czynników? Tak czy siak wszystko wydaje się być niezwykle skomplikowane i trudne, chociaż wcale takie nie jest. Człowiek sam sobie komplikuje życie. W gruncie rzeczy jest zupełnie inaczej. Nie potrafimy pojmować prostoty, więc ją wyolbrzymiamy sami sobie tworząc ogrom problemów nie do rozwikłania.
      I Mira doskonale zdawała sobie z tego sprawę. I za żadne skarby nie chciała sobie czegokolwiek utrudniać. Nie byłaby sobą, gdyby się poddała. Nie byłaby sobą, gdyby dała za wygraną Glorii i pozwoliła jej się wbić w jakiś zapomniany, zakurzony kąt. Nie byłaby sobą, gdyby pozwoliłaby uciec swoim szansom na szczęśliwe i spokojne życie. Nie byłaby już tą samą osobą, gdyby zamknęła się w swoim pokoju wypłakując tony chusteczek higienicznych, wypominając sobie swoje błędy i rozpaczając za utraconą miłością. Oczywiście o niczym co się ostatnio wydarzyło nie chciała i nie miała zamiaru zapominać. Takie wspomnienia mogą jej jeszcze wiele dobrego przynieść i jeszcze nie raz pomóc. Chodziło o to, by podnieść się wreszcie na nogi, zaakceptować co się stało i zacząć wreszcie patrzeć tylko i wyłącznie na to, co jest dzisiaj, ewentualnie na to, co może jej przynieść jutro. Trzeba obudzić się ze snu zimowego, odśnieżyć podwórko i raz jeszcze ruszyć w pogoń za tym cholernym sensem życia. Trzeba się nareszcie pożegnać z Hubertem i Rudolfem, pozwolić sobie samej po prostu żyć. Spróbować wrócić do tego, co było wcześniej. Powrócić na odpowiedni tor, na nowo wytyczyć tę własną drogę.

I'm back on the road again, it's time I leave you now
And maybe I'll see you next time, that I'm around
Until then I hope your happy baby and good times come your way
I'm back on the road again, I'm on my way

Well I've loved you since the day I met you and I'll love you tilthe day I die
But we both know the life I'm livin' and we both know the reasonwhy
      Wszystko co najlepsze dopiero przed Mirą. Ma swoje plany, ambicje, marzenia. Trochę pracy nad sobą, by zebrać wszystkie siły i będzie w stanie je wszystkie zrealizować. Co było to było i już nigdy nie wróci. A plan na dziś to zapomnieć i zostawić. Kiedy człowiek się uprze z całych sił to może być o wiele bardziej łatwe niż się może wydawać. Wystarczy uwierzyć w... słowa innych ludzi. Przecież zawsze jej powtarzano, że jest niezwykle silna. A więc da radę. Musi.


2. Shot Through The Heart

      Minęło kilka tygodni, nim Mirabela wróciła do siebie i swojego zwykłego, codziennego życia. Wbrew pozorom, które wokół siebie stwarzała nie było jej łatwo przez to przebrnąć. Doskonale zdawała sobie sprawę, że zraniła ważną dla siebie osobę z powodu własnej głupoty i naiwności. Było jej ciężko. Nie mogła patrzeć na siebie w lustrze, nie mogła patrzeć na potwora, którym się stała. Nie potrafiła z nikim o tym rozmawiać, więc zwyczajnie omijała ten temat, uciekła od problemu udając, że takowy w ogóle nie istnieje. I dopiero po dłuższym odstępie czasu mogła pozwolić sobie na jako taki powrót do normalności. Na spotkania z przyjaciółmi, na myślenie o tym, co pozytywne i skupieniu się na Rudolfie. Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Hubert łatwo i szybko nie wybaczy jej tego, co mu zrobiła. Może i rozmawiał z nią normalnie, może i był dla niej wciąż równie miły i przyjacielski, ale to już nie było to samo, co kiedyś. Nie wracali już razem do domu po szkole, nie rozmawiali o byle czym i nie potrafili patrzeć sobie w oczy. Powstała między nimi ogromna pusta przestrzeń, lodowata i sztywna otchłań, która zupełnie oddzielała ich od siebie. I właśnie dlatego Mirabela postanowiła dać za wygraną. Musi cierpliwie poczekać na przebaczenie, musi nauczyć się dalej normalnie żyć, by przebaczyć samej sobie. Musi iść dalej, nie może stać w miejscu. Musi zająć się swoimi sprawami i tym, co jest dla niej ważne. Ma już obrany cel, Rudolfa. Pozostaje jej tylko uparcie i wytrwale do niego dążyć i nigdy się nie poddawać.
      Bo teraz to właśnie on był jej celem. A właściwie rzecz biorąc - bycie z nim było dla Miry najwyższym i najważniejszym celem. Wiele już poświęciła dla tego chłopaka, ale była gotowa oddać jeszcze więcej, była wstanie oddać mu wszystko, co ma.
      Prawda jest taka, że ona sama nie wiedziała, dlaczego Rudolf jej się podoba. Pojawił się w jej życiu dość niespodziewanie. Pewnego dnia podszedł do niej i zaproponował współpracę ze szkolną gazetką, w której był naczelnym. Być może urzekły ją jego niezwykle ciepłe, ogromne błękitne oczy, może był to jego szczery i łobuzerski uśmiech, może jego niesforne, potargane blond włosy, a może ten dość nietypowy charakter indywidualisty. O tak, Rudi był twardym orzechem do zgryzienia. Zawsze wesoły i pogodny, uwielbiał żartować i robić kawały ludziom jednocześnie posiadając umiejętność zachowania powagi. Był niesamowicie ambitny i uparty, zawsze zdecydowany dokładnie wiedział czego chce i dążył do tego z całych sił. Nigdy się nie wahał, nigdy nie okazywał słabości, nigdy się nie poddawał i nie dawał za wygraną. Był gotów walczyć o swoje z całym światem, ale jego walka zawsze była uczciwa i sprawiedliwa. Imponował zagubionej we własnym życiu dziewczynie. Pokazał jej, że jeśli się czegoś bardzo chce to można to dostać. Udowodnił, że do zrealizowania marzeń wystarczy odrobina wyobraźni i determinacji. Nie potrzeba czyjejś pomocy. Wszystkiego da się dokonać w pojedynkę. Pomógł Mirze nawet nie mając pojęcia o tym, ile dla niej robi. To właśnie on był człowiekiem, który sprawił, że przestała być wystraszonym króliczkiem, że zapragnęła wziąć los we własne ręce i udowodnić ludziom jak bardzo jest silna, udowodnić, że mimo wszelkich przeciwności zawsze da radę. Rudolf był osobą, którą ona zawsze chciała być. I być może to właśnie dlatego stał się on tak bliski jej sercu. Nawet jego liczne wady, o których istnieniu dziewczyna miała stuprocentową świadomość, dziwne zwyczaje i dość nietypowe poczucie humoru nie były nawet najmniejszymi minusami. To był właśnie chłopak z marzeń i snów. A to z kolei dawało mu niewyobrażalne przywileje. Mirabela ufała mu zawsze i w każdej sytuacji, nigdy w niego nie wątpiła, wierzyła w każde jego słowo oraz to, że on nigdy, ale to przenigdy jej nie skrzywdzi. Nigdy nawet nie pomyślałaby, że jej podejście może być naiwne, że jest łatwowierna i nieostrożna. I naprawdę ciężko było jej uwierzyć, że mogła się aż tak pomylić i zawieść. Na sobie, na nim, na miłości i całym, cholernym świecie. Z całą pewnością nie zapomni dnia, w którym jej serce zostało rozszarpane na strzępy przez człowieka, który był dla niej uosobieniem anioła.
      Wydawałoby się, że dzień ten nie wyróżnia się niczym od innych długich i nudnych szkolnych dni. Zwyczajne lekcje, zwyczajne przerwy, zwyczajny śnieg za oknem, zwyczajne zadania domowe, zwyczajne codzienne zmęczenie, melancholia i tęsknota za latem. Nawet popołudniowe spotkanie z Rudolfem miało być całkiem przeciętne. Ot, taka jedna, zwyczajna, gorąca czekolada w cukierni. Zwyczajna rozmowa, ubrania, nastroje i pożegnanie. Miało być miło, przyjemnie i normalnie. I tak też by pewnie było, gdyby owe spotkanie dobiegło skutku. Ale tak się nie stało. Godzinę przed wyjściem telefon Miry wydał z siebie przeciągły i głośny sygnał otrzymanej wiadomości. Dziewczyna pędziła doń z mokrymi włosami i zawinięta w ręcznik przez całe mieszkanie tylko po to, by się rozczarować i zapomnieć o miłym popołudniu, rozmarzonym wieczorze i pełnej przepięknych snów nocy. Ale nawet to nie zniszczyło jej dobrego humoru. Jeśli nie dziś, to innym razem. Przecież wszystko tak gładko szło w jednym, wyczekiwanym kierunku. Było tak, jak być miało. Plan idealny, który zawalił się kilka godzin później, kiedy przepełnione dobrymi emocjami ciałko dziewczyny układało się już do snu.
     Może gdyby wyłączyła telefon o niczym by nie wiedziała. Może gdyby nie spojrzała na wyświetlacz niczego by się nie domyśliła tak łatwo. Może gdyby miała więcej wiary w siebie dałaby radę coś z tym zrobić. Może jakimś cudem mogłaby to wszystko przewidzieć? No, ale problem tkwił w tym, że nie przewidziała, że ślepo ufała i niczego złego się nie spodziewała. Jednakże swoją drogą - kto spodziewa się telefonów przed jedenastą wieczorem? Na pewno nie Mira. A więc to była pierwsza niespodzianka. Jej telefon zadzwonił pięknym dźwiękiem jej ulubionej piosenki jej ulubionego zespołu i wyciągną ją z ciepłego, przytulnego łóżka. Złapała go swoją bladą dłonią i od razu zerknęła na wyświetlacz. Rudofl. Rudolf dzwoni! Rudolf dzwoni do niej po dziesiątej wieczorem!
- Taaaaak? - zapytała przeciągle udając znużenie i brak zainteresowania wtedy, gdy jej serce waliło jak opętane z prędkością, która pozwalała myśleć, iż jest gotowe wyskoczyć z jej ciała i eksplodować w powietrzu z dzikiej i nieokrzesanej radości i ekscytacji.
- Cześć, Mira, słuchaj, masz może... - z głośnika dochodził piskliwy dziewczęcy głos.
- Gloria?
- Ee?
- Gloria to TY!? - dziewczyna wytrzeszczyła oczy i jeszcze raz spojrzała na wyświetlającą się w telefonie nazwę rozmówcy. Nie, nie pomyliła się. Ty zdecydowanie był telefon Rudolfa.
- No raczej! Ej, słuchaj... - szum zakłócił na chwilę połączenie, do ucha Mirabeli dobiegł dźwięczny śmiech jej ukochanego i muzyka w tle. Tak, z pewnością grał właśnie na gitarze. Boże, jak on pięknie grał na gitarze. Jej serce biło coraz mocniej i szybciej. Coraz mocniej i szybciej. Mocniej i szybciej. - Słuchasz mnie? Pytałam się czy masz dzisiejszą notatkę z fizyki?
- Nie. Nie mam go. Yyy... Nie mam jej, jej nie mam. Tej notatki nie mam. - zaczęły jej się pocić i drżeć ręce. Spojrzała w lustro. Zrobiła się jeszcze bardziej blada niż zwykle. Czuła, jak robi jej się słabo. Skłamała. Miała notatkę. Ale co innego mogła powiedzieć? - Jeśli chcesz, to mogę sprawdzić kto ma...
- Nie trzeba. Zależy mi na czasie. Nie zamierzam przez cały wieczór z Rudolfem odrabiać fizyki. Na razie. - prychnęła Gloria rozłączając się.
Cały wieczór? Właściwie to była już noc. Cały jej wieczór z Rudolfem. Cały wieczór Glorii z Rudolfem. Glorii z Rudolfem. Glorii!
W głowie Mirabeli brzmiała pustka. Dziewczyna osunęła się na łóżko wypuszczając bezwładnie telefon z ręki. Oddychała coraz wolniej i coraz ciężej. Jej serce zwolniło. Zrobiło jej się gorąco. Czuła, jak zaciska się jej gardło. Poczuła suchość w ustach, było jej słabo, kręciło się jej w głowie i nie mogła złapać pełnego oddechu. Przez pół godziny gapiła się w sufit. Nie robiąc nic. Nie myśląc. Nie płacząc. Dopiero po dłuższym czasie chwyciła za telefon i zdołała wystukać krótką wiadomość do Igi, Klary i Julii: Gloria i Rudolf. Po czym rzuciła się na łóżko i przeleżała na nim całą bezsenną noc czekając na zbawczy dźwięk budzika.

Would you be content to see me crying
After all those little games you put me through
After all I've done for you you're lying
Wouldn't it be nice to tell the truth

Shot through the heart as I lay there alone
In the dark through the heart
It's all part of this game that we call love

     Następnego dnia zaczęła już wracać do siebie. Co prawda nie mogła nawet otworzyć ust, by coś powiedzieć, ale przynajmniej miała w sobie jakieś uczucia i całkiem ludzkie reakcje. Nie poszła do szkoły. Udała się w swoje ukochane, ciche i nieznane nikomu miejsce. Biegła do niego zawsze, kiedy czuła się na tyle źle, że zdawała sobie sprawę, iż na całym świecie nie ma nikogo, kto byłby w stanie jej pomóc. Usiadła na trawie i wyłączyła telefon. Jej poczta głosowa była zapchana wiadomościami od przyjaciółek, ale Mira nie miała siły, by je odczytać. Siedziała długo patrząc się na chmury i wspominając wczorajszą rozmowę z Glorią i odwołane spotkanie z Rudim.  Wreszcie coś w niej pękło. Po policzku spłynęła wielka, gorąca łza, a zaraz po niej następne. Dziesiątki, setki, tysiące parzących w skórę łez. Zdała sobie sprawę z tego, czego do tej pory nie mogła do siebie dopuścić. Jej miłość wybrała kogoś innego. Nie chciała jej. Nie kochała jej. I pokazała jej to w dość okrutny sposób. Ale nie to było najgorsze. Nie odrzucenie, nie odwołanie wszystkiego. Najgorsza była w ty wszystkim Gloria. Jej odwieczna rywalka. Jedyny i zarazem największy wróg. Zabrała jej kolejnego faceta. Ukradła jej pierwszą miłość, a teraz ukradła też i chłopaka idealnego.
- Brawo, Glorio, brawo. Udowodniłaś, która z nas więcej znaczy. Znowu pokazałaś mi, że jestem tylko śmieciem na twoim bucie. Brawo. - łkała Mira dusząc się własnymi łzami i powietrzem.
Nie zastanawiała się już co jest z nią nie tak i dlaczego Rudolf jej nie chce. Dokładnie to wiedziała. Nie chodziło ani o charakter ani o urodę, o nic z tych rzeczy. Chodziło tylko o to, że nie jest Glorią. Nie jest i nigdy nie będzie. Jest tak właściwie nikim. Nędzną kreaturą, którą najwyraźniej świat karze za to, co ostatnio zrobiła Hubertowi. I dobrze, niech mnie karze. Im bardziej cierpię tym bliżej końca tego piekła jestem. Tak, chciała cierpieć. Chciała, żeby bolało. Tylko niech ją boli tak, by nikt nie widział. Bo jeśli nikt nie będzie widział, to nikt nie pomoże. A jeśli nikt nie pomoże, to ona nie da sobie rady. Z życiem, z bólem, ze sobą. Odważy się wreszcie odejść raz na zawsze. Tak bardzo chciałaby mieć już to wszystko za sobą... Ale przed nią jeszcze wiele ciężkiej pracy. Musi grać, udawać i kłamać. Zachować pozory. Wmówić wszystkim wokoło, że wszystko jest w porządku, nie ma żadnego problemu, nic jej nie jest i da sobie radę. Zawsze tak robiła. Doskonale znała tę sztukę. Każdy jej ulegał, bez wyjątku.
      Bardzo łatwo jest zataić przed światem problem. A to dlatego, że zazwyczaj nawet najlepsi przyjaciele wolą nie wiedzieć tego, jak bardzo jest z nami źle. Wtedy mieliby po prostu za dużo roboty. Więc tak, łatwiej i lepiej jest nie wiedzieć. Łatwiej jest udawać, że nie ma się wątpliwości. Łatwiej jest nie szukać, nie nalegać, nie naciskać. Łatwiej jest udawać zainteresowanie niż być naprawdę zainteresowanym. Bo komu by się chciało leczyć cudze serce, prawda?


1. Beauriful Loser

      Mira osunęła się bezsilnie na krzesło. Była zupełnie pozbawiona wszelkiej nadziei, wszelkich pomysłów i rozwiązań. Nie potrafiła znaleźć wyjścia z sytuacji, w której znalazła się za własnym przyzwoleniem, z powodu jednej, źle podjętej decyzji.
- Ej, mała, nie załamuj się! Owszem, wpadłaś jak śliwka w kompot, no ale sama mówiłaś, że nie miałaś innego wyjścia. Teraz trzeba to tylko jakoś zgrabnie odplątać i po sprawie. - Lena uśmiechnęła się do przyjaciółki mrużąc oczy.
- Nie, to nie tak. Ja miałam wyjście. Miałam wiele różnych opcji. Chodzi o to, że widziałam tylko tę jedną. Nie potrafiłam powiedzieć mu nie prosto w oczy, jeśli rozumiesz o co mi chodzi.
- No właśnie nie do końca. Jeśli nie kochasz gościa, to dlaczego zgodziłaś się na bycie z nim? Co jest trudnego w powiedzeniu ej, koleś, nie jesteś w moim typie, sorry?
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak wiele! Byłoby mi łatwiej, gdybym nie była w tej samej sytuacji, co on. Sama najlepiej wiesz, że od dwóch lat wzdycham za Rudolfem, ale on mnie nie zauważa. Kiedy tydzień temu rozmawiałam z Hubertem postawiłam się w jego sytuacji. On mnie kocha, a ja jego nie. Nie chciałam go skrzywdzić, bo wiem jak sama bym się czuła, gdyby Rudolf powiedział mi prosto w oczy, że mnie nie chce. To nie jest tak, że Hubert nic dla mnie nie znaczy, nie! Jest kimś bardzo dla mnie ważnym, ufam mu i czuję się z nim związana, nie wiem, jak to nazwać, ale to na pewno nie jest miłość. W każdym razie chodzi o to, że zależy mi na nim i na tym, żeby był szczęśliwy. Nie mogłam go zranić w ten sposób. I to tak bezpośrednio i... i... - oczy Mirabeli zaszkliły się łzami nabierając jeszcze bardziej wyraźnego, zielonego koloru - I wiem, jak bardzo jestem złym człowiekiem.
- Hej, hej, hej, Mira! Opanuj się!
- Proszę, Lena, daj mi mówić, dobrze? Chcę powiedzieć, że chcąc dać komuś szczęście swoim kosztem doprowadziłam do zupełnie odwrotnego efektu. Unieszczęśliwiam go, bo nie potrafię być przy nim szczęśliwa. Z drugiej strony nie mam w sobie na tyle odwagi, by mu o tym powiedzieć. Ja w ogóle boję się z nim rozmawiać, przebywać z nim. Widzę jak bardzo mnie kocha i wiem, że nie mogę mu się odwdzięczyć tym samym, po prostu nie umiem go kochać i to sprawia, że czuję się potwornie. Nie umiem sobie z tym poradzi, Lena, nie potrafię dać sobie z tym rady, nie sama.
- No i od tego masz mnie, prawda? Sama zwykłaś powtarzać, uszy do góry, to nie apokalipsa, przeżyjemy. Skoro dałaś radę powiedzieć to mnie, teraz wystarczy tylko, że... powtórzysz mu to samo. Jak się czujesz i tak dalej. Jeśli cię kocha to zrozumie.
- To nie jest takie proste. Za kogo on mnie weźmie? Za potwora, który bawił się jego uczuciami, za jakąś nieczułą sukę, zagubioną w życiu idiotkę, albo za wariatkę, która się nad nim zlitowała. Mam wyraźny wybór. Jeśli powiem mu co myślę to nie tylko stracę przyjaciela, ale też zyskam wroga.
- Ale spójrz na siebie! Może i jesteś silna, ale tym razem nie dasz rady dalej w to wszystko brnąć. I uwierz mi, jeżeli jest tak wspaniałomyślnym człowiekiem, jakiego z niego robisz, to na pewno nie pomyśli o tobie nic złego. Jeśli mu na tobie zależy, to ucieszy się nawet z opcji zostańmy przyjaciółmi. Zranisz jego męską dumę, ale co tam. Zagoi się. Nie możesz ranić samej siebie, słyszysz? Nie możesz tak dalej.
- A więc co ja mam do cholery...
- Zbieraj się.
- Co? - Mira wytrzeszczyła oczy.
- No zbieraj się. Idziemy do niego. Razem. Zrobimy to, co trzeba.
- Ale ja nie mogę. Nie mogę tak. Nie, nie, nie, nie, nie!
- Uspokój się. Trzeba posprzątać ten bajzel, który narobiłaś. - dziewczyna zamyśliła się przez chwilę - Wezmę tylko psa i idziemy do Huberta.
- Psa? Po co ci pies?
- Tak będzie bezpieczniej. Klara mi trochę o nim opowiadała. Facet ma na twoim punkcie świra. Pamiętam dobrze te historie o tym, jak to się na ciebie ciągle gapi, jak za tobą łazi i jak nie pozwala ci wracać samej do domu. Jest jak twój drugi cień. Tacy goście bywają... niebezpieczni. Serio. Nie rób tej miny pod tytułem jesteś wariatką, bo wszystko się może zdarzyć, a przezorny zawsze ubezpieczony.
- No dobra. Ale wiedz, że całe to pójście do niego i tak dalej wciąż uważam za kompletnie świrnięty, nienormalny, popieprzony pomysł.

      Lena odpięła smycz swojemu wielkiemu, pięknemu labradorowi pozwalając mu tym samym swobodnie czmychnąć na wielką górę śniegu, która przysypała trawnik. Wiatr świszczał w koronach łysych drzew i szczypał swym przenikającym zimnem w oczy. Jego narastające i silne podmuchy zmusiły Mirę do zawiązania szalika.
- Wiesz, mogłabyś wreszcie zacząć ubierać się normalnie.
- Normalnie? - dziewczyna zmarszczyła czoło i spojrzała w dół na swoje za duże, niechlujnie zawiązane glany.
- Nie, nie o to mi chodzi. Zapięłabyś wreszcie kurtkę.
- Zawiązałam szalik, to mi wystarczy.
- Eh, jak chcesz. Tylko potem mi nie narzekaj, że znowu jesteś chora.
- Oj tam, oj tam.
- Mira... nie smuć się.
- Nie smucę się.
- Więc czemu płaczesz?
- Nie płaczę.
- To co ci wobec tego spływa po policzku?
- Ee, śnieżynka?
- Bardzo śmieszne. Nie denerwuj mnie. Załatwiłyśmy sprawę, powinnaś być szczęśliwa i dumna z siebie.
- Ale nie jestem. Czuję się tak, jakbym kogoś zabiła. Z n o w u.
- Nikogo nie zabiłaś. Nigdy nikogo nie zabiłaś. Weź się w garść! Jutro musimy wcielić w życie plan Rudolf dla Mirabeli. - wyszczerzyła zęby - Uśmiechnij się, idź do domu, zapchaj się lodami czekoladowymi i wyśpij się. Przed nami dużo roboty, kochana.
- Taaa. - Wcale nie chcę realizować tego planu. Po rozmowie z Hubertem mniej mi zależy, pomyślała Mira.
- Na razie! I...
- Uszy do góry, tak, wiem, wiem.
      Okrągłą godzinę później Mira wciąż krążyła po mieście nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nękało ją tak wiele pytań, a nie miała żadnych odpowiedzi. Zastanawiała się kto teraz bardziej cierpi - ona czy Hubert? Wiedziała dokładnie, że stało się to, czego od początku za wszelką cenę chciała uniknąć. Straciła, zraniła kolejną osobę. Zabiła przyjaźń, miłość i wszystko inne, co było i mogła być między nimi. Była przekonana, że teraz chłopak na pewno nie będzie chciał jej znać. Nie, nie zachowa się dupek. Jest za bardzo porządny i dobry. Nie zrobi z niej potwora, nie będzie się mścił. Pewnie nawet nie powie o niej złego słowa. Po prostu się od niej odizoluje, odsunie w cień. Nie będą rozmawiać, nie będą nawet patrzeć na siebie. I to najbardziej ją bolało. Wolałaby wielką, okropną kłótnię. Wolałaby nienawiść i robienie sobie na wzajem na złość. Wolałaby nienawidzić jego, zamiast siebie.
      Nic tu nie było proste, jak zwykle zresztą. Niby zwyczajne, niczym nie wyróżniające się wśród innych życie przeciętnej nastolatki było tak naprawdę siecią niezliczonych i zawikłanych spraw, skomplikowanych relacji, niezrozumiałych zdarzeń i decyzji. A w tym roku także przepełnione bólem, łzami i nieuzasadnioną, wkurzającą na każdym kroku nadzieją na lepsze jutro, która nigdy nie miała racji.
      Skomplikowane to z całą pewnością najbardziej znienawidzone przez Mirabelę słowo.

Beautiful loser
Where you gonna fall?
When you realize
You just can't have it all

      Dziewczyna usiadła na murowanym schodku pod swoim domem i rozchyliła na boki swój mięciutki, czarny płaszcz. Wiatr bawił się jej włosami i przyśpieszał opadanie łez spływających po jej policzkach i brodzie. Zimno sprawiało, że oczy piekły dwa razy bardziej, a dłonie spuchły i nabrały przerażająco czerwonego koloru. Przeszywało ją całą na wylot, ale nie sprawiało problemu. Cieszyło ją. Jest jej zimno - to dobrze. Czuje cielesny ból - jeszcze lepiej. Powtarzała sobie w myślach, że jest złym i nic nie wartym człowiekiem, że musi się jakoś ukarać. Zdjęła szalik i odpięła guziki czerwonego sweterka. Może uda jej się zachorować? Może dostanie zapalenia płuc, albo zamarznie gdzieś w tym śniegu i już nigdy nie będzie musiała widzieć człowieka, którego serce brutalnie wyrwała i wdeptała w brudny beton? Marzyła o tym, by zasnąć i nigdy się już nie obudzić. Przynajmniej nie w tym świecie. Nie, nie czuła się wolna. Nie czuła się dobrze i swobodnie. Zaczęła posądzać siebie o bycie bezdusznym potworem, kimś lub czymś, co nie zasługuje na nic dobrego od tego świata. Wyrzuty sumienia zgniatały ją i wbijały głęboko pod grunt.
      Cztery miesiące. Dwa największe błędy w jej życiu. Kiedy zdążyła zatracić swoje człowieczeństwo? Kiedy zdążyła stać się kimś, kim nigdy nie chciała być? I dlaczego wciąż, każdego dnia musiała coś tracić? Dlaczego nie mogła mieć tego, co kocha? Wszyscy od niej odchodzili. Z jej własnej winy. Dlaczego upadłam tak nisko!?, miała ochotę wykrzyczeć Bogu w twarz. Ale nie mogła. Słowa utkwiły jej w gardle i nie mogły go opuścić. Zupełnie jak wszystkie popełnione przez nią błędy, grzechy i zbrodnie, które nigdy jej nie opuszczały i przypominały o swoim istnieniu w każdym momencie jej życia. Życia, które wydawało się być pozbawione wszelkiego sensu. Bo jaki ma sens życie człowieka, który spada na dno pociągając za sobą ludzi, na których mu zależy?




rock on

No to się zaczęło. No to jednak będzie opowiadanie. W sumie - why not ? ;3